No i dotarliśmy do Krakowa.
W zasadzie na pogaduszki, na obiad i do smoka.
Na więcej czasu nie starczyło.
Ale za rok pojedziemy na dłuuuuuuuugo.
Ale i tak było fajnie:
Zaczęło się od zakupu miecza. Taki miecz to wszak niezmiernie ważna rzecz...
Zwłaszcza gdy smok w pobliżu:
i zionie ogniem...
ooooooo... i to jak!!!
a niewiast przy nim dużo...
Taaadaaam!!
I powtórka, czyli: Taaadaaam!!!
Hm... a wszystko przez ten Wawel:
i sklep z pamiątkami
i wrogie siły (i co z tego, że ich nie widać?!)
Smoka też nie widać, a jest strasznie w jego jamie!
Ale drań nie da się zaskoczyć.
Nawet takiemu... Szewczykowi Dratewce...? Hm...
Tylko czemu trzeba było zdjąć kapelusz?
I czemu dziewczyny się brudzą?
I kleją?
Na szczęście można jeść loda i popijać szejkiem i się nie czepiają.
A potem można tak zwyczajnie paść z psiuniem obok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz